poniedziałek, 3 marca 2014

Na progu apokalipsy


Uwaga! Recenzja zawiera spoilery!


Tytuł: Deadline
Oryginalny tytuł: Deadline
Autor: Mira Grant
Tłumaczenie: Agnieszka Brodzik
Seria: Przegląd Końca Świata (The Newflesh Trilogy)
#2 Deadline
#3 Blackout
Wydawca: SQN
Liczba stron: 495
Moja ocena: 10!/10


„Uważacie ,że prawda jest słuszniejsza od kłamstwa, nawet jeśli kłamstwo chroni to, co prawda by zniszczyła.”*

Mnóstwo ludzi uważa, że książki o zombie są kiepskie. Nie będę się z nimi sprzeczać, przecież każdy ma swój gust. Jeśli jesteś jednym z nich to, to wyjątkowo w tym przypadku bardzo proszę Cię, żebyś pozbył się swoich uprzedzeń. Naprawdę, tylko na potrzeby tej książki. Po prostu serce mi się kraje na myśl, że tylko z powodu uprzedzeń kogoś może ominąć taka wspaniała powieść jak „Deadline”. W każdym razie… Nie jestem pewna, czy czytanie dalszej części recenzji będzie bezpieczne dla tych, którzy nie znają jeszcze „Feed”, tę część populacji odsyłam tutaj (recenzja), gdyż choć będę starała się trzymać język za zębami, to jakiś spoiler może mi się wymknąć.  Jeśli jesteś już czytelnikiem zaprawionym w bojach, bez obaw zapraszam dalej.

„ – No i? – zapytała. – Co mamy teraz zrobić, do cholery?
– To akurat łatwe. – Uśmiechnąłem się. – Mamy spisek. Rozpieprzmy go i zobaczmy, co się stanie.”

Żywa czy martwa, prawda nie odpoczywa.
Powstańcie, póki możecie.
Po dramatycznych wydarzeniach ostatnich miesięcy Shaun Mason stał się wrakiem, zaledwie cieniem człowieka, jakim był kiedyś. Igranie ze śmiercią przestało być już tak zabawne, a życie straciło swój słodki, lekko zgniły smak.
Kiedy w drzwiach mieszkania Shauna pojawia się pewien naukowiec, który według ostatnich doniesień powinien być martwy, wszystko staje na głowie.  Zwłaszcza że chwilę później wybucha kolejna epidemia. Przypadek?
Wiedza nieoczekiwanego gościa jest ekstremalnie niebezpieczna. Co więcej, to jedyna nadzieja na pokonanie potworności, która zagraża całemu życiu na Ziemi. Tym razem nie będzie to jednak powłóczący nogami umarlak, ale wciąż żywy spisek. [źródło: lubimyczytac.pl]

„Zostańcie, gdzie jesteście, ludzie. Z perspektywy czasu zrozumiecie, że to działa na waszą korzyść.”

Do sięgnięcia po „Deadline” nie trzeba było mnie długo przekonywać. Wróć, w ogóle nie trzeba było. Po fenomenalnym „Feed” po prostu taka była naturalna kolej rzeczy. Pierwsza część cyklu Przegląd Końca Świata mnie zachwyciła, przyprawiła mnie o wielkiego książkowego kaca, tak że nawet słowo „arcydzieło” nie oddaje całego uroku tej książki. Nie miałam jednak opowiadać o początku historii George’a i Shauna, tylko o jej kontynuacji, tylko tak się zastanawiam, jakby to przekazać, żeby czytelnicy nie pospadali z krzeseł – uwaga uwaga, Deadline jest nawet lepszy, chociaż nie przypuszczałam, że to możliwe!

„Kiedy prawda wyszła na jaw, Buffy powiedziała, że jej przykro. Wierzyłem jej wtedy i wierzę teraz. Czasami ludzie popełniają błędy i czasami tych błędów nie da się naprawić.”

Dlaczego? Po pierwsze, w „Deadline” jest więcej akcji. Na próżno szukać tutaj chociażby jednego zbędnego słowa, ponieważ to, co powinno było zostać wyjaśnione na samym początku opowieści, zostało napomknięte już w pierwszym tomie. W drugiej części oczywiście dowiadujemy się sporo nowego o strukturze wirusa Kellis-Amberlee, jednak jest to o tyle interesujące (nawet dla takiego laika w tej dziedzinie jak ja), że te fragmenty podobały mi się nawet najbardziej. Co do spotkań z zombie, jest postęp, bo jest ich o wiele więcej niż w pierwszym tomie. Co prawda kontrastuje to z faktem, że  Shaun rzucił karierę Irwina, więc siłą rzeczy to już nie on powinien załatwiać nam rozrywki rodem z horroru. Jakby się tak głębiej zastanowić, to Shaun nie musi nam dostarczać wrażeń – no cóż, jakoś trzeba żyć z tym, że wplątało się w międzynarodowy spisek, a ci, którzy za nim stoją, nie mają skrupułów, żeby oddać całe miasto zombie, byle tylko uciszyć niewygodnych blogerów. W każdym razie… Jedno jest pewne, przy „Deadline” nikt się nie będzie nudził.

„– Dlaczego chcesz szukać Boga?
– Nie powiedziałem, że zacznę go szukać. Jeśli Bóg istnieje, wielu ludzi doskonale zdaje sobie sprawę z tego, gdzie go znaleźć. (…) Chcę tylko wiedzieć, że gdzieś jest. Żebym mógł umrzeć z przeświadczeniem, że w końcu będę miał komu strzelić w twarz.”

Plusem jest także to, że bohaterowie znani nam już z pierwszej części nie pozostają bez zmian. Wydarzenia z poprzedniego tomu odcisnęły na nich wyraźne piętno. Przyjrzyjmy się temu na przykładzie Shauna. W „Feed” pozostawał troszeczkę w cieniu swojej siostry, był do niej bardzo przywiązany, jednak nie przeszkadzało mu to w igraniu ze śmiercią, dosłownie i w przenośni. Czy jest jakaś lepsza rozrywka niż tykanie zombie patykiem, by potem wrzucić film do sieci i patrzeć, jak wzrastają statystyki? To już daje nam pewien obraz charakteru Shauna. A wyobraźcie sobie teraz faceta, która z dnia na dzień musi zmierzyć się ze śmiercią siostry, która przyniosła mu nie tylko ból, smutek i tęsknotę, ale także wielką odpowiedzialność. Przecież to Georgia kierowała całą redakcją Przeglądu Końca Świata. A teraz? W czyim kierunku zwracają się oczy podwładnych? Shaun nie czuje się dobrze w roli przywódcy, ale robi wszystko, żeby to, na co George tak pracowała, nie rozpadło się. I właśnie to w nim podziwiam.

„Już dawno przekroczyliśmy granicę, za którą nic już nie jest dziwne.”

 Żywa czy martwa, ogromną rolę wciąż odgrywa także sama George. Jednoznaczne zakończenie pierwszego tomu nie pozostawiało złudzeń, co zburzyło moją piękną teorię, że przecież głównych bohaterów się nie zabija. Oj, autorka zniszczyła mi światopogląd, nie ma co. Od teraz już zawsze będę drżała o bohaterów pierwszoplanowych, bo przecież nigdy nie wiadomo. Może kogoś jeszcze najdzie taki szalony pomysł jak Mirę Grant? No cóż, stało się, ale mimo wszystko cieszę się, że autorka nie pozbyła się Georgii z książki definitywnie. Nawet, jeśli ma być tylko halucynacją w głowie Shauna, to i tak ją uwielbiam.

„Kiedy mówienie prawdy staje się aktem terroryzmu? W którym momencie kłamstwo staje się aktem litości?”

Jeśli to Was nie przekonało, to ja już nie wiem, jak jeszcze mogłabym polecać tę książkę. Może wspomnę, że zdecydowanie muszę przekonfigurować swoją listę ulubionych książek, które polecam przy każdej okazji? Tak, „Miasto kości” może czuć się zagrożone, bo nie mam wątpliwości, że na pierwsze miejsce zasługuje właśnie „Przegląd Końca Świata”. Mira Grant wykreowała fenomenalny świat, w którym wreszcie znalazło się coś, co w łańcuchu pokarmowym znajduje się ponad człowiekiem, gdzie ludzie  muszą walczyć o każdy skrawek terenu i gdzie nie można zaufać nikomu, kto nie pokaże nam swojego badania krwi z negatywnym wynikiem. To świat, gdzie skorumpowane media odchodzą w odstawkę, bo ludzie wolą czerpać informacje od niezależnych blogerów. W sumie to jakby pominąć cały ten fragment z krwiożerczymi zombie, to jest to dla mnie świat wspaniały, w którym chciałabym żyć.

Aha, uścisk dłoni prezesa dla każdego, kto znajdzie słowo mocniejsze niż „arcydzieło”. Dopiero ono będzie w stanie oddać niesamowitość tej książki.

*Wszystkie cytaty pochodzą z recenzowanej książki

6 komentarzy:

  1. Czytałam i popieram wszystko co tu piszesz zapraszam do mnie http://ksiazkitopasja.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak na razie przeczytałam tylko pierwszą część, ale tą też mam w planach. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie ta seria od dawna ciekawi i chyba muszę się za nią pooglądać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. zmieniłas nazwe bloga i zawsze zapominam jak się on nazywa :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydawało mi się, że ta nazwa będzie właśnie lepsza :D Mam nadzieję, że się przyzwyczaisz ;)

      Usuń
  5. Ach, kolejna pozytywna recenzja! Tematyka zdecydowanie moja, muszę się wreszcie za nią rozejrzeć :)

    OdpowiedzUsuń

Oczywiście za każdy komentarz jestem niezmiernie wdzięczna, więc skoro już tutaj jesteś, zostaw po sobie ślad ;)