W piątek, 5 grudnia, fani muzyki francuskiej mieli okazję na
żywo usłyszeć potężny głos malutkiej Isabelle Geoffroy, znanej szerzej jako
ZAZ. Impreza odbyła się w ramach festiwalu Francophonic w warszawskim klubie
Progresja.
Koncert rozpoczął się z dość sporym opóźnieniem wynikającym
niestety z winy organizatora. Koło godziny 20, kiedy to ZAZ miała wyjść na
scenę, przed Progresją ustawiła się ogromna kolejka, z którą obsługa klubu nie
mogła sobie sprawnie poradzić. Relacje o staniu na mrozie i niewystarczających
przeszukań pod względem niebezpiecznych przedmiotów znam z drugiej ręki,
ponieważ wraz z mamą pojawiłyśmy się sporo wcześniej. Dzięki temu mogłyśmy
zająć bardzo dobre miejsca prawie pod samą sceną. Tuż przed koncertem ludziom
jednak zrobiło się mnie żal, bo ze względu na mój wzrost nic nie widziałam.
Dzięki ich życzliwości stałam pod samą barierką, co zapewniło mi najlepszy
widok na artystkę i jej fantastyczny zespół.
Trochę trudno zaklasyfikować ZAZ do jednego gatunku
muzycznego, jednak z pewnością daleko jej do rocka, którego zwykle słucham. W związku
z tym na pewno nie spodziewałam się, że atmosfera w klubie Progresja dorówna
temu, co czułam podczas koncertu Florence + The Machine w czerwcu. Drobniutka
Isabelle jednak już od pierwszego utworu sprawiła, że publiczność jadła jej z
ręki. Na początku, dla rozgrzania strun głosowych (naszych i swoich) artystka
nuciła wstęp do piosenki On ira.
Publiczność miała po niej powtarzać. Co prawda, mało kto na sali miał
wystarczająco dobry słuch muzyczny, żeby dokładnie odtworzyć wariacje
piosenkarki, ale nikt się tym nie przejmował. Liczyło się tylko to, że
wspaniale się bawimy. Po chwili zaczęła się już właściwa część piosenki.
Okazało się, że jednak bardzo łatwo jest się nauczyć
polskiego. Każdą piosenkę ZAZ zapowiadała w naszym ojczystym języku. Jak to
zrobiła? Miała ze sobą kartkę z tekstem zapisanym fonetycznie. Publiczność
doceniła to i wprost rozpływała się z zachwytu nad wymową artystki. Co prawda,
do poziomu polskiego native speakera jeszcze mnóstwo jej brakuje, ale i tak
uważam, że to było bardzo urocze.
Tym samym słowem można określić całą osobę Isabelle
Geoffroy. Podczas koncertu naprawdę było widać, że scena to jej żywioł i
najchętniej by stamtąd nie schodziła. Podczas piosenki Gamine nie można było nadążyć za nią wzrokiem. Cały czas śpiewając,
przeskakiwała od jednego muzyka do drugiego, dokuczając im i rozbawiając
publiczność. Może to brzmieć trochę ironicznie, ponieważ w tejże piosence
znajduje się wers „Je ne suis plus une gamine” („Nie jestem już smarkulą”), a
ZAZ tańczyła na całej scenie radośnie jak właśnie taka gamine. Przy okazji zespołu, uważam, że odwalili kawał dobrej
roboty. Nawet, kiedy na Francuzki nie było na scenie, bo przebierała się za
kulisami, panowie muzycy wcale jej nie potrzebowali i sami świetnie bawili się
z publicznością.
Całe przedstawienie dzieliło się na trzy części. Pierwsza z
nich, zawierająca tkie hity jak On Ira,
Le long de la route czy Laissez moi, podobała mi się
najbardziej, ponieważ była najżywsza z nich wszystkich. W drugiej części ZAZ
przeszła trochę w klimaty swingowe, co jednak nie oznacza, że się wtedy
nudziłam. Les passants i Paris sera toujours Paris to piosenki,
które jako jedyne znałam wcześniej, ale w pozostałych bardzo szybko łapałam
refren, więc mogłam śpiewać razem ze wszystkimi. Ze środka występu bardzo
dobrze też wspominam La révolution des
colibris, którą Isabelle poprzedziła krótką opowiastką. Oczywiście po
polsku.
W trzeciej części pojawiło się sporo utworów idealnych do
kołysania( Si, La lessive), co
wykorzystała publiczność. Szkoda, że było tak mało miejsca do tańczenia! Drobna
ZAZ przyciągnęła do Progresji tłumy, co szczególnie dało się odczuć podczas
jednej z ostatnich piosenek, Je veux.
Sama piosenkarka była zaskoczona tym, ile osób znało francuski tekst i śpiewało
razem z nią.
Zupełnie nie spodziewałam się, że ktoś taki niepozorny jak
Isabelle Geoffroy jest w stanie wnieść na scenę tyle pozytywnej energii. Jeśli
podczas występu pojawiły się jakiekolwiek niedogodności, to musiałam być zbyt
zajęta, żeby je zauważyć. Absolutnie nie żałuję pieniędzy wydanych na bilet, bo
chociaż rozumiałam jedynie jakieś 25% z tego, co ZAZ wtrąciła po francusku,
wspaniały humor artystki udzielił się także mnie. Takich rzeczy się nie
zapomina!
*Gwoli wyjaśnienia tytułu, dzień później w Progresja Music Zone występował Dawid Kwiatkowski. Podczas gdy bilety na ZAZ były wyprzedane na długo przed 5 grudnia, na Kwiatkowskiego wejściówki dostępne były nawet w dniu koncertu.
Choć ZAZ to niekoniecznie mój styl, bardzo doceniam ją jako artystkę. Co do Kwiatkowskiego.... no cóż, rozumiem co miałaś na myśli, jeśli chodzi o tytuł ;)
OdpowiedzUsuńsklep-z-pamiatkami.blogspot.com Zapraszam do siebie :)
Moja przyjaciółka wybyła do Warszawy na jej koncert i wczoraj szczegółowo mi wszystko zrelacjonowała, jako że bardzo jej się podobało, podobnie jak Tobie :) ja jakoś nie jestem wielką fanką jej muzyki, ale podejrzewam, że dla prawdziwych fanów to musiała być niezła gratka :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ;)
Uwielbiam ją i mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane posłuchać jej na żywo.. Fajna relacja Ci wyszła :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wykorzystałaś kilka moich "komórkowych" filmików :-). Moja głowa jest na pierwszym zdjęciu, 1 cm w lewo od podpisu autora zdjęcia (facet 45 lat jestem).
OdpowiedzUsuńDzięki! Jak inaczej mogłabym pokazać innym, jak cudownie było na koncercie? :D
UsuńProszę bardzo :-)
Usuń